Wśród osób zwolnionych i deportowanych z Białorusi na Litwę 11 września znalazł się były więzień polityczny i dziennikarz z Homla Jauhien Mierkis. Władze białoruskie skazały go na 4 lata kolonii karnej o zaostrzonym rygorze pod zarzutem utworzenia tzw. formacji ekstremistycznej i propagowania działalności ekstremistycznej. A w zasadzie za współpracę z telewizją Biełsat i innymi wydaniami. Dziś wspomina czasy aresztu i uwięzienia w rozmowie z naszą korespondentką Tatianą Smotkiną.

Były więzień polityczny i dziennikarz Jauhien Mierkis.
RR: Cieszę się, że mogę powitać Pana na wolności. Przypomnijmy sobie teraz czasy, kiedy był Pan zatrzymany. O ile wiem, siły bezpieczeństwa trochę pogrywały, zapraszając do urzędu skarbowego, żeby jakoś wywabić Pana z domu. Jak właściwie doszło do zatrzymania?
Jauhien Mierkis: Jasne jest, że przed zatrzymaniem, w latach 2020-2021, to był taki okres życia pod okupacją, kiedy z jednej strony trawa jest zielona, a niebo błękitne, ale rozumiesz też, że niebezpieczeństwo czai się gdzieś w pobliżu. Po wybuchu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego jeszcze bardziej się to nasiliło, ponieważ mieszkałem w Homlu, mieście przygranicznym. I wszystkie te wojska przeszły przez nas. Dlatego zawsze masz przygotowany plecak ewakuacyjny, gotowy na czarną godzinę.
A kiedy 13 września przyszli do mnie funkcjonariusze, to rzeczywiście grali w tę grę, oszukując mnie, że rzekomo muszę iść do urzędu skarbowego. Ale ja, będąc osobą przygotowaną, napisałem już wcześniej do znajomych, że to kolejna mętna historia.
RR: Czy już Pan coś poczuł?
Jauhien Mierkis: Oczywiście, wiedziałem już, że tak się często zdarza. A od 2020 roku tak już jest na stałe. Wcześniej nawet pisałem do znajomego, że idę do sklepu i jeśli nie odezwę się w ciągu 20 minut, to znaczy, że zostałem zatrzymany. W tej sytuacji po prostu napisałem, że przekazujcie (informację o mnie) za dwie godziny, jeśli nie wyjdę. A potem poszedłem do samochodu i zobaczyłem 5 lub 6 osób w cywilnych ubraniach zmierzających w moim kierunku i zastępujących mi drogę. Szybko wsiadłem do samochodu, zabarykadowałem się, zamknąłem drzwi i próbowałem zadzwonić do ojca, żeby go chociaż ostrzec o zatrzymaniu. Zrozumiałem, że nic więcej nie mogę zrobić. Ale siły bezpieczeństwa były przygotowane i dodatkowo zablokowały mój samochód. To znaczy, podjechało stare Audi 100 i zablokowało mój samochód z przodu, a inny samochód z tyłu.
I pokazują mi, że jeśli sam tego nie otworzysz i nie wyłączysz telefonu komórkowego za kilka minut, to wybijemy szyby itd. Poddałem się, pokazali mi „kwit”, przedstawili się, wyjaśnili, że to sprawa karna, przeszukali samochód, potem dom, wzywając dwóch świadków. I to wszystko. Powiedzieli: spakuj swoje rzeczy. A ja mówię, że mam wszystko spakowane. A oni mówią: „Jak to spakowane, naprawdę boisz się stróżów prawa?”. A ja mówię: „Wiem, w jakim kraju mieszkam”. Wziąłem walizkę i pojechaliśmy do wydziału spraw wewnętrznych. Tam próbowali na mnie naciskać, zaprowadzili mnie do biura, wyszli. A potem przyszedł jakiś pięćdziesięciolatek i próbował ugrać coś w stylu: masz jedną opcję i daje mi pustą kartkę. Teraz piszesz skruchę, wszystko będzie dobrze, dadzą ci maksymalnie połowę kary i wszystko będzie dobrze. Mówię: „Nie, wujku, idź się bawić, te gierki na mnie nie działają. Nie wierzę ci. Zwłaszcza, że nic złego nie zrobiłem”.
No i koniec, zabrali mnie do aresztu tymczasowego, gdzie warunki zmieniły się po 2020 roku. Bo w 2020 roku byłem w areszcie, to był raj, można było korzystać z materacy i poduszek i spać do woli w ciągu dnia.
RR: W Homlu?
Jauhien Mierkis: Tak. Ale kiedy tam trafiłem na kilka dni w 2022 roku, nic z tego nie zostało. Śpisz na drugim piętrze, a w nocy i tak musisz wstać co trzy godziny, podejść do tak zwanego „koryta” i zdać cały raport o tym, kim jestem i za co jestem przetrzymywany. I oczywiście nie było materacy, nic podobnego. A potem trafiłem do aresztu śledczego nr 3 w Homlu.
Posłuchaj całej rozmowy na białoruskiej wersji strony racyja.com.
Tatiana Smotkina/ Białoruskie Radio Racyja
